poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Wielkanocna Setka

Rabka Zdrój - Łabowa (czerwony i niebieski szlak) 

 5-9.4.2021

107,69km, 35:21

            W tych niełatwych czasach covidowych, chyba częściej niż zwykle chciałoby się "rzucić wszystko i jechać w Bieszczady" Zawsze o tym marzyłem. Założyć plecak i udać się na wielodniową włóczęgę po naszych szlakach. Możliwość spełnienia tego marzenia nadeszła aż z nad Bałtyku (sic!)

            O ile przygotowania do wyjazdów biegowych górskich mam raczej ogarnięte, to wyjazd z plecakiem załadowanym żarciem, ciuchami, namiotem itd to inna bajka. Teoria, że ma być wszystko, a lekko często kuleje, zwłaszcza, że pierwszy raz się to robi, a liczy się, że w kwietniu to już krokusy na halach widać :P Ilość dni wolnych była bardzo ściśle określona i ograniczona, więc śledzenie pogody na ten termin miało charakter czysto logistyczny, pod względem planowania ilości ciepłych ciuchów. 

 

"Chcesz poznać człowieka - pożycz mu pieniądze albo zabierz go na przygodę w góry"

 Mimo wieloletniej znajomości z Sarą (pomysłodawczyni), to było dla nas coś nowego. Choć wiara w to, że sami się nawzajem nie pozabijamy była ogromna, to jednak próba na jaką zostaniemy wystawieni przez pogodę i góry to coś na co nie mamy kompletnie wpływu.

Rabka Zdrój - Schronisko Turbacz (19:46km 6:07h) 

    Poniedziałek Wielkanocny okazał się totalną sielanką. W tym dniu wedle prognozy miało być pogodnie. Właśnie tak było. Cieszymy się obecnością tam, tym, że znowu raz na ruski rok udało się spotkać i nadchodzącą przygodą. Tutaj dochodzę do wniosku, że o wiele łatwiej mieć kompana, który jara się z tego samego co ja, niż nie :))) 

    W związku z ograniczeniami covidowymi, z założenia schroniska ze wszystkich swoich dotychczasowych usług wydają tylko posiłki na wynos. Kolejnym założeniem jakie było, to że idziemy do Turbacza i rozkładamy namiot na terenie schroniska. Wędrówka dnia pierwszego fajnie pokazywała jak z wraz z podnoszeniem się wysokości zaczyna przybywać śniegu. Choć ten śnieg to nadal tylko był tam powiedzmy symboliczny. Wszędzie było czuć wiosnę. Ten dzień był ściśle zaplanowany. Logistyka samego wyjazdu w góry, zmuszała nas na wyjście na szlak w godzinach popołudniowych, także to z miał być najkrótszy nas dystans z całych czterech dni. Do Turbacza udała nam się przybyć chwilę przed zmrokiem. Jakże byliśmy zaskoczeni, jak wchodząc do budynku schroniska nie zastaliśmy żywej duszy!! Rozgościliśmy się kulturalnie i stwierdziliśmy, że w obecnych okolicznościach znajdziemy sobie kawałek podłogi w miejscu, w którym nikomu nie będziemy przeszkadzać. I tym sposobem, to była moja pierwsza noc w życiu w górskim schronisku. Śmiechom i radościom nie było końca...;-))) 

 








 

Turbacz - Krościenko (33,64km 10:48h) 

    Wedle prognozy pogody, wtorek miał być chłodny i zapowiadał opady śniegu. Byliśmy na to przygotowani do momentu wyjrzenia za okno... Widok jaki pamiętaliśmy z ostatnich chwil dnia wczorajszego w żadnym przypadku nie przypominał widoku z poranka. Biało, dużo białego puchu, na tyle dużo, że było widać tylko wyższe elementy drewnianych stolików na terenie schroniska. Spojrzyliśmy sobie z Sarą w oczy i stwierdziliśmy, że raczej nie dałoby się wyjść z namiotu gdybyśmy musieli się tam rozłożyć.. uffffff 

    Zagrajmy w grę... Rozdzielnia szlaków pokazywała nam kierunek do Krościenka i przewidywane dojście  9h ;)). Ciekawe, czy w takich warunkach, czy w letnich? :P Ubraliśmy na siebie odpowiednią ilość ubrań. Kupiliśmy pamiątki i z pełną werbą wyszliśmy ze schroniska. Mimo rozdzielni szlakowej mieliśmy mały problem, aby znaleźć kierunek podróży. Wszystko zasypane, żadnych śladów wcześniejszych przechodniów. Jesteśmy tutaj pierwsi dziś. Tego dnia był najdłuższy odcinek, bez możliwości jakiejkolwiek możliwości zmiany planu, ani wcześniejszego zakotwiczenia się gdziekolwiek. Covid covidem, ale dzięki dobremu duszkowi udało nam się znaleźć nocleg w Krościenku. O ile może nie ilość śniegu, a trudność w jakim pokonujemy trasę, spowodował, że będziemy wieczorami sobie gloryfikować niewygody poprzez ciepły nocleg. Przez całą drogę mineęiśmy tylko 2 turystów!! 

 












 

Krościenko - Rytro (23,09km 7:51h) 

    Rytro jednoznacznie kojarzy mi się z moim Biegiem 7 Dolin, gdzie był pierwszy przepak. Więc to bardzo sentymentalna podróż. Sarze już towarzyszy delikatne zmęczenie dniem wczorajszym. W zasadzie nie ma się co dziwić. Aczkolwiek, spokój ducha i ambicja nie pozwala ani chwilę narzekać. Swoim tempem na jakie sobie pozwala, pnie się do naszej pierwszej zdobyczy - Dzwonkówka (up 400m). 

    Później kolejny sentyment, czyli Wielka Przehyba, gdzie też kilka lat temu byłem na biegu. Tutaj już wszystko wedle obostrzeń covidowych. Porcja pierogów ruskich, pamiątki, lekki odpoczynek i idziemy dalej. Tutaj podejmujemy decyzję, że zbaczamy z czerwonego i delikatnie krótszą trasą idziemy niebieskim, nadal do Rytra. O ile panująca w dzień pogoda nie przeszkadzała to ilość śniegu powodował, że staliśmy się bardzo elastyczni i dbamy o nasz komfort i frajdę z tego, że tu jesteśmy. Dobry duszek znów pomógł i 2h przed wcześniej niż zamierzaliśmy pierwotnie jesteśmy w Rytrze, gdzie znów mamy nocleg. Temperatura w ciągu ostatnich dniach oscylowała w granicach 0 stopni, choć przy takim marszu z plecakami, mało kiedy faktycznie to było odczuwalne. Dziś minęliśmy tylko 3 turystów. 

 









 

Rytro - Krynica (Łebowa)  (28,15km 9:27h)s

 

     "Ostatni dzień, ostatnia noc..."

     Po rewelacyjnym noclegu, wstaliśmy wcześniej niż zwykle. Czekało nas pełne emocji i radzenia sobie już towarzyszącym nas zmęczeniem 30km. Był to relatywnie najzimniejszy dzień. Bardzo niska temperatura zweryfikowała ilość zrobionych zdjęć tego dnia. Dystans był podzielony na dwa schroniska. Schronisko Cyrla i na Hali Łabowskiej. 

    Pierwsze schronisko nas oczarowało!! Pierwsze PRYWATNE schronisko w którym byliśmy. Cudowna domowa atmosfera!!!. Psy, koty i a obsługa schroniska jakby była rodziną.. (a może jest?) Tradycyjnie pierogi ruskie,piwo, pogawędka z właścicielem. Oczywiście znów byliśmy sami :) Aż żal było z tamtąd wychodzić :((( Wszystkim z całego serducha polecamy to schronisko! :))) 

    Czas było pójść dalej. Kolana Sary już nieźle dawały się we znaki. Mimo wcześniejszych rozmów na temat zmiany trasy, skrócenia, lub zakończenia na trzecim dniu, podjęliśmy wspólnie decyzję, że idziemy dalej. Szliśmy wolniej, ale i odpoczywaliśmy krócej. Temperatura nie pozwalała na dłuższy odpoczynek. Niecałe 9km do kolejnego schroniska. Cały czas sami. Dużo otwartych przestrzeni, gdzie nawiało dużej ilości śniegu spowalniała i tak już spokojny marsz. Staraliśmy cały czas skupiać się na tym co nas otacza, czerpać z tego energię i czuć bliskość natury. Godziny rozmów przeplatane godzinami milczenia. Wszystko w zgodzie i harmonii. 

    W Hali Łabowskiej znów sami. Wszędzie rozwieszona taśma ostrzegawcza. Tutaj zrobiliśmy sobie herbatę, zupkę chińską i zastanawialiśmy się nad ponownym wkroczeniem na niebieski szlak. Do schroniska w pewnym momencie weszły dwie turystki i od tego momentu wszystko się zmieniło... Bywają w życiu takie momenty, że widzisz człowieka i czujesz to coś... Kilka godzin później siedzimy w mieszkaniu w Nowym Sączu, wymieniamy doświadczeniami, które być może zmienią nas na zawsze... 

 






        Dziękuję w tym momencie Mojemu Przyjacielowi Mariuszowi, który był dla nas Dobrych Duszkiem.  Oczywiście pełne ukłony dla Asi i Edytki, za to, że znalazły się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu...

     Kolejny raz doświadczam wrażenia, że aby doświadczać życia trzeba wyjść z domu, akceptować to co nas spotyka, pokornie znosić trudy i mieć przy sobie kogoś kto podobnie pojmuje i rozumie rzeczywistość. 

                                                                                                                        Dziękuję Saro.

 

"A gdy się już zobaczymy..." JLW.